sobota, 9 listopada 2013

Z INTERNETU: Tym, którzy stracili już nadzieję na wyjście z nerwicy – historia Pauline McKinnon

Po wielu latach psychoterapii, która przyniosła co prawda spore zmiany w moim życiu i myśleniu, ale nie przyniosła ulgi mojemu ciału, które wciąż cierpiało na uporczywe objawy fizyczne oraz lęk, zaczęłam  tracić nadzieję, że w ogóle kiedykolwiek z tego wyjdę. Wielokrotnie pytałam terapeutów, czy znają kogoś, kto był w takim stanie jak ja i wyszedł z tego. Zazwyczaj słyszałam książkowe odpowiedzi „tak, można z tego wyjść”, ale nigdy „tak, moja pacjentka z tego wyszła”. Ja jednak potrzebowałam konkretnego dowodu... CD...


Zaczęłam poszukiwać książek napisanych przez osoby cierpiące na zaburzenia lękowe. Nie pocieszały mnie wypowiedzi osób, które miały słabsze objawy niż ja i które cierpiały na nerwicę krótko. Nie pocieszyła mnie nawet książka Kazimiery Sokołowskiej „Jak pokonałam depresję i nerwicę”, nie tylko ze względu na słabsze objawy autorki, ale także na fakt, że stosowane przez autorkę metody jak wizualizacje i afirmacje mnie nie pomogły. A także ponieważ nie miałam możliwości, jak autorka, spędzania sporej części dnia na łonie przyrody bez zmartwienia o pieniądze i pracę. I chociaż książka ta przyniosła jakąś otuchę, wiedziałam, że zastosowane w niej metody nie przynoszą mi poprawy.
Nadzieję odzyskałam dzięki Pauline McKinnon – i jej historii opisanej w książce „Wycisz strach”, którą w tym poście będę chciała Wam przedstawić. To będzie długi post – wybaczcie – ale nie chcę rezygnować z żadnego ważnego cytatu.

Twierdza strachu jest potężna, a swoich więźniów trzyma z żelaznym uścisku. Dlatego w sercach osób cierpiących na agorafobię narastają negatywne emocje i osoby te często porzucają wszelką nadzieję na odzyskanie wolności.
Można by się spodziewać, że lata życia w strachu, który wisiał nade mną jak gradowa chmura, ograniczając się jednak tylko do objawów, spowodują, że zostanie on zaakceptowany, zapomniany i w ten sposób przezwyciężony. Jedyne co w tej dziedzinie udało mi się osiągnąć, to umiejętność życia z nim. Ale było to życie drugiej kategorii, w poczuciu, że tracę wiele i że moja spontaniczność została zablokowana. Niezależnie od tego, jak zaciekle walczysz lub próbujesz zapomnieć, kiedy tylko masz przekroczyć próg własnego domu, serce zaczyna ci walić, nogi masz jak z waty i wiesz, że „to” nie zapomni o tobie nigdy.
Strach zdominował moje życie. Odebrał mi wszystkie nadzieje i ambicje.
W kilku innych książkach spotkałam się z zakończeniem, które brzmiało:
Tak, dokonałam tego. Jestem znowu wolna. Mogę znów oddychać. Każdego dnia na nowo jestem wdzięczna za to, że wymknęłam się z diabelskiego kręgu i wiem, iż życie warte jest tego, aby żyć. Cieszę się z jesiennych promieni słońca. Z róż, które pachną w ogrodzie. (..) I  jestem pewna: dla każdego jest jakaś droga z tego wewnętrznego piekła. Dla każdego jest światło na końcu tunelu.
Zresztą – po rozmowie z moim lekarze – stale biorę środki antydepresyjne. W bardzo ograniczonej dawce. (Drogi wyjścia z depresji i lęku. Andrea M. Hesse, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003)
To ostatnie zdanie odbierało całą moc wszystkim poprzednim. „Stale biorę środki..” – o czym my mówimy – o wolności? Ja potrzebowałam dowodu na to, że z nerwicy naprawdę można się uwolnić, a nie przeżyć życie na lekach!!! Tak przecież pisali wszyscy mądrzy w swoich pismach dotyczących zaburzeń nerwowych – można z tego wyjść za pomocą psychoterapii. Moja trwała 8 lat. A ja wciąż cierpiałam. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że sama psychoterapia nie jest właściwym lekiem – musi być jakieś inne rozwiązanie i ja muszę je znaleźć. Zaczęłam interesować się możliwościami pracy z ciałem. Poznałam bioenergetykę Lowena, stosowałam ćwiczenia TRE Davida Bercellego, medytację mindfulness oraz technikę Alexandra, a także relaksację Jacobsona i technikę Schulza. Próbowałam nawet hipnozy i autohipnozy. I chociaż każda z tych metod przynosiła częściową ulgę, wciąż czułam, że to nie to, czego szukam.
Szukanie zajęło mi 12 lat. Dziś wydaje mi się, że znalazłam to, czego istnienie tak długo przeczuwałam – medytację wyciszenia (chociaż tak się nazywa, nie jest to typowa medytacja, jaką znamy z technik wschodnich). Krok po kroku chcę Wam przekazać wszystko co przeczytałam na temat medytacji wyciszenia i czego sama w swojej praktyce doświadczyłam.
W autorce książki „Wycisz strach” odnalazłam siebie. Ta sama długa walka, niezrozumienie, brak efektów przy długotrwałej psychoanalizie i sceptycyzm do kolejnych cudownych metod uzdrawiających, a także bezowocne próby stosowania relaksacji połączyły mnie z autorką niesamowicie mocno.  W jej doświadczeniach całkowicie odnalazłam siebie, swoje cierpienie i zwątpienie.
Przez osiem lat żyłam w dławiącym uścisku agorafobii, paraliżującego strachu przed opuszczeniem bezpieczeństwa własnego domu.(…) W ciągu tych lat, pragnąć przezwyciężyć dręczący mnie strach, przeczytałam wiele książek na temat stresu, lęku napięcia. Zawsze chciałam przeczytać książkę napisaną przez osobę, która naprawdę rozumiałaby moją sytuację. Nigdy takiej książki, ani osoby nie spotkałam. Nakłoniono mnie, abym wypełniła tę lukę.
Pełny tytuł książki Pauline brzmi „Wycisz strach. Jak przezwyciężyć lęk, panikę i agorafobię”. Autorka opisuje w niej swoje ośmioletnie doświadczenia z pełnoobjawową nerwicą lękową (wyjście z nerwicy zajęło jej rok). Dziś ta kobieta ma 80 lat i nadal pomaga osobom takim jak my. Tak, ta książka przywróciła mi nadzieję i dała konkretne narzędzie do pracy z objawami. Od tego czasu – a minęło już kilka miesięcy – głęboko wierzę, że wyjdę z tego. A jak przychodzi zwątpienie to siadam w ciszy i nadal wierzę. Metoda obniżania napięcia w ciele opisana w tej książce jest prosta, naturalna – i pomogła nawet osobom, które cierpiały 20 i więcej lat.

Zmiana punktu widzenia: problemem nie jest lęk, problemem jest napięcie

Jest jeszcze drugi niezwykle dla mnie odkrywczy aspekt tej książki. To podejście do zaburzeń lękowych. Lęk jest w niej traktowany nie jako patologiczny objaw, z którym trzeba walczyć, ale jak alarm – podobnie jak ból, kiedy w organizmie dzieje się coś złego, tak lęk jest objawem, że w psychice dzieje się coś złego. Okazuje się, że największym problemem, z którymi musimy się zmierzyć, jest nie lęk – ale napięcie ciała. Naszą najczęstszą reakcją na stres różnego rodzaju jest napięcie – które jeśli trwa długo prowadzi do zaburzeń nerwicowych. Dlatego właśnie, bez względu na to jaki rodzaj stresu spowodował nerwicę ( czy były to ciężkie wydarzenia czy patologiczne relacje) wpierw trzeba się uporać z napięciem ciała, a dopiero potem – zacząć pracę terapeutyczną, jeśli taka będzie potrzeba. Nerwica nie zawsze bowiem powstaje tylko w sytuacji nieuświadomionych konfliktów – jak podaje wiele podręczników – powstaje także wtedy, kiedy spotyka nas wiele stresorodnych sytuacji (śmierć kogoś bliskiego, stresująca praca). Oczywiście takie formy nerwicy łatwiej i szybciej wyleczyć, bo nie wymagają one pracy terapeutycznej. Każda nerwica powstaje w odpowiedzi na stresowe sytuacje, z którymi radzimy sobie poprzez napinanie mięśni (często zupełnie nieświadomie), tak więc leczenie wymaga od nas oduczenia się tego mechanizmu reakcji.
Zrozumiałam, że zawsze zwalczałam pojawiające się objawy potęgujące napięcie, w miarę jak próbowałam zapanować nad wzbierającymi we mnie uczuciami. Zaczęłam też dostrzegać niepotrzebne napięcie, które mnie ogarniało w ciągu dnia. Dzięki temu byłam w stanie się tego napięcia pozbywać, delikatnie uwalniając się od działania mechanizmów obronnych, które powoli stawały się niepotrzebne.
Na odczuwamy lęk ogromny wpływ ma napięcie przeżywane w danym momencie. Im wyższy poziom napięcia, tym lęk jest silniejszy. Napięcie nerwowe – negatywna strategia radzenia sobie z przeciwnościami – jest powszechna we współczesnym społeczeństwie.
Im większe napięcie, tym bardziej pogłębiają się objawy lęku leżącego u jego podstaw. U niektórych osób skutkiem będzie choroba fizyczna, np. wysokie ciśnienie krwi lub choroba wrzodowa. Podrażnienie skóry na tle nerwowym, reakcje alergiczne, ból głowy wywołany napięciem i dolegliwości psychosomatyczne mogą również wynikać ze stresu czy lęku.
Jednak strach żeruje na strachu, a ponieważ człowiek instynktownie zwalcza strach napięciem nerwowym, już wkrótce reakcja fobii przestaje być pożyteczna, a staje się niszcząca dla zdrowia.

Walka z lękiem wzmaga nasze cierpienie i prowadzi na manowce

Zagubieni, sfrustrowani, przerażeni w poszukiwaniu właściwej drogi wyzbycia się lęku, podejmujemy z nim walkę, albo mamy nadzieję, że nauczymy się z nim żyć, lub też poszukujemy pomocy i wsparcia, które jednak może się okazać tymczasowe, często niszczące i obarczone ryzykiem pogłębienia stresu.
Osobie cierpiącej na agorafobie może się wydawać, (..), że zmuszenie się do wytrwania w sytuacji budzącej strach wyswobodzi ją z niego. Nic bardziej mylnego! Wstanie nowy dzień i uczucie lęku powróci jako nieodłączny towarzysz we wszystkim, co będzie się działo. Z powodu napięcia strach znów zwycięży.
Nie zdajemy sobie sprawy, że dodatkowe lęki biorą się ze strachu i że stale pogarszamy swój stan, walcząc za pomocą napięcia nerwowego.

Niechęć do medytacji i relaksacji

Mimo, że próbowałam stosować wcześniej medytację, ciągle czułam, że to nie jest to. Męczyłam się próbując skoncentrować się na oddechu, czy na płomieniu. Irytowały mnie powiązania medytacji z religią, czy to z buddyzmem, czy to z chrześcijaństwem. Bolały mnie kolana i kręgosłup kiedy próbowałam medytować ze skrzyżowanymi nogami, czy w półklęku, jak zalecano chociażby w mindfulness. Chociaż czasem czułam ulgę w żołądku, siadałam do tych medytacji z niechęcią, borykając się z bólem, sennością i zmęczeniem.
Kiedy natrafiłam na koncepcję medytacji wyciszenia pomyślałam – znowu medytacja – mi nie pomoże. O podobnych odczuciach pisała autorka:
Kiedy zetknęłam się z koncepcją dr. Mearesa po raz pierwszy, poszukując sposobu na przezwyciężenie strachu, muszę przyznać, że nie przyjęłam rad autora. Nie wierzyłam w relaksację – eksperymentowałam już z wieloma podobnymi technikami, które nie zmniejszyły w żadnym stopniu mojego strachu. Tak bardzo zaangażowałam się w przezwyciężenie strachu innymi sposobami, że pomysły dr. Mearesa wydawały mi się zbyt proste, aby mogły być skuteczne.
Niechęć do relaksacji powodowała, że musiałam przezwyciężyć własny opór wobec sugestii „odpręż się”. Podczas sesji dr Meares uczył „poddawania się” raczej niż zwalczania niepokojących myśli i uczuć. Aby mogło to nastąpić podczas pierwszych spotkań, należało świadomie pozbywać się napięcia fizycznego. Doktor Meares mówił, że rozładowanie napięcia fizycznego musi przyjść najpierw, że spokój ciała poprzedza spokój psychiczny, którego osiągnięcie również nie jest trudne. Nie chodziło o typowe, stopniowe rozluźnianie poszczególnych mięśni, tylko o prostą świadomość naturalnej umiejętności zrelaksowania się.

Dr. Ainslie Meares

Medytacja wyciszenia okazała się zupełnie innym doświadczeniem. Po prostu odpoczynkiem. Efekty zaczęłam widzieć od razu, bo oprócz ulgi w żołądku powoli powracało ciepło do rąk i do stóp (cudowne uczucie, przy tak często w nerwicy zimnych rękach).
W odróżnieniu od innych technik medytacyjnych, ta nie ma żadnych konotacji religijnych. Nie wymaga też głębokiego skupienia, ani koncentracji, ani siedzenia w niewygodnej pozycji. Jest to metoda, która jest wpisana naturalnie w nasze ciało, a kieruje nią podstawowa zasada: NIC NIE MUSISZ, NIE STARAJ SIĘ I NIE PRÓBUJ. Kiedyś człowiek szedł na pole i siedział, patrząc w dal. My zupełnie zapomnieliśmy, jak się odpoczywa, jak przynosi się ulgę ciału, umysłowi. Przypomniał o tym wielu cierpiącym ludziom psychiatra australijski – dr. Ainslie Meares.
Doktor Meares rozczarowany uzależnianiem ludzi od środków uspokajających i przeciwbólowych, a także od procedur, które nazywał kosztownym leczeniem psychiatrycznym, poszukiwał naturalnego, prostego i efektywnego sposobu, aby pomagać swoim pacjentom osiągać „spokój umysłu i kontrolę nad bólem”. (..) W swoich poszukiwaniach jeździł po całym świecie, próbując zgłębić umiejętności i zdolności ludzi Wschodu, joginów i mistyków, którzy potrafili tak kontrolować swoje ciała, że prawie nie czuli bólu.
Bezpośredni kontakt z mistykami Wschodu zainspirował dr. Mearea do podjęcia eksperymentów w dziedzinie medytacji i zdolności człowieka do redukowania uczucia lęku i napięcia. Odkrył także, że ból można znacznie zmniejszyć i utrzymywać spokój poprzez świadome wprowadzanie w stan odpoczynku psychiki na krótki czas, jeden lub dwa razy dziennie. Połączył to ze swoją wiedzą naukową i kompetencjami w zakresie stosowania hipnozy, a następnie przekształcił w prostą metodę, która wymaga jedynie trochę cierpliwości i dyscypliny.
Pomimo wpływu Wschodu koncepcja dr. Mearesa znacznie różni się od tradycyjnych czy mistycznych metod medytacyjnych. Nie jest praktyką religijną ani filozoficzną, nie jest również drogą do samorealizacji w sferze ducha czy poznania.
Technika wyciszenia polega po prostu na tym, że siadamy w ciszy na krześle wpozycji wyprostowanej, ale swobodnej. Delikatnie przymykamy oczy. Ręce spoczywają na nogach. Nogi pod kątem prostym opierają się na podłodze. Utrzymując taką pozycję rozluźniamy twarz, szczękę, zwalniamy ramiona, odprężamy nogi, a potem po prostu siedzimy w ciszy przez około 15 minut (kiedy zaczynamy może to być 5 minut). Pozwalamy naszym myślom robić co chcą, nie zmuszamy się do niczego, nie próbujemy osiągnąć żadnego stanu. Nie musimy nic robić ani w żaden sposób się wysilać. Tak w wielkim skrócie to wygląda (przynajmniej na początku). A bardziej szczegółowo będę o tym pisać w następnych postach (potrzebuję na nie trochę czasu).

Historia Pauline McKinnon

Pauline żyła jak wielu ludzi. Normalnie funkcjonowała. Niestety przyszedł dzień – kiedy życie się skomplikowało. Niedługo po ślubie zmarł jej ojciec. Matka zaczęła podupadać na zdrowiu i potrzebowała jej pomocy. Wkrótce zmarł w młodym wieku szwagier męża, osierocając 6 dzieci i zostawiając żonę. W ciągu następnych dwóch miesięcy na atak serca zmarł wuj, a matka Pauline dostała udaru.
Zanim osiemnaście miesięcy później urodziła się nam córka, zmarło nagle kolejnych dwoje bliskich krewnych, zachorowała moja teściowa, a kiedy nasza córeczka miała nie więcej niż trzy tygodnie, moja matka stała się niesprawna i znów mnie potrzebowała.
Wpierw Pauline starała się pomagać rodzinie. Wspierać. I radziła sobie. Ale z czasem przyszedł pierwszy napad paniki.

Problem terapii

Po 8 latach terapii czułam się już bardzo zmęczona notorycznym analizowaniem swoich uczuć i przeszłości. Mimo, że dokonałam wielu pozytywnych zmian w myśleniu, życiu i relacjach, a także rezygnowałam z niszczących i destrukcyjnych dla mnie zachowań, moje ciało wciąż cierpiało. Objawy nie dawały mi spokoju, a także lęk nigdy mnie nie opuścił. Czułam, że terapia nie jest w stanie zaoferować mi już nic więcej.
Z pewnością wczesne doświadczenia życiowe mają niezwykle silny wpływ na osobowość i mogą wyjaśnić dużo z reakcji dorosłego człowieka. Jednak dla wielu osób, które cierpią na fobie, zdarzenie z wczesnego dzieciństwa, które początkowo wzbudziło lęk, nie musiało mieć wcale wielkiego znaczenia. (..) Dowolna sytuacja w dzieciństwie może potencjalnie wywołać napady paniki w dorosłym życiu, co sprawia, że próby zidentyfikowania takiego pojedynczego epizodu przypominają poszukiwanie igły w stogu siana.
Na kolejnej wizycie psychiatra doszedł do wniosku, że mój lęk miał swoje źródło przede wszystkim w tłumionym gniewie. Dużo później rzeczywiście zaakceptowałam to jako część prawdy i czynnik, który mógł odegrać pewną rolę w rozwoju sytuacji.
Ani ja sama, ani mój psychiatra nie byliśmy jednak w stanie dotrzeć za pomocą tradycyjnej psychoanalizy lub dyskusji do źródła mojego domniemanego gniewu czy nieustannego lęku. Dlatego zalecono mi udział w sesji terapeutycznej wspomaganej „ujawniającym prawdę” koktajlem z amytalu z ritalinem, aplikowanym dożylnie.
Gdyby zamiast uciekać się do takich metod, spróbowano mi wytłumaczyć, że objawy, których się bałam i napad, który napawał mnie przerażeniem, były zasadniczo produktem mojego napięcia, czyli a automatycznej (pomimo, że negatywnej) reakcji, być może w końcu zrozumiałabym, o co chodzi. Tymczasem stale analizując swoje uczucia i poszukując ich przyczyny, w odpowiedni lub nieodpowiedni sposób, zwielokrotniałam własny strach i mimo woli funkcjonowałam na najwyższym poziomie napięcia.
Psychoanaliza była do pewnego stopnia interesująca ze względu na badanie przeszłości oraz na próbę połączenia przeszłości z teraźniejszością. Ja jednak miałam wrażenie, że zakreślam koła, nie robiąc żadnych postępów, które przyniosłyby mi ulgę. Ogólnie rzecz biorąc, byłam krańcowo sfrustrowana tym niekończącym się i nieskutecznym poszukiwaniem, które pochłaniało tak wiele mojej energii.
Punktem wyjściowym dla mnie okazało się napięcie. Wcześniejsze leczenie mojej fobii koncentrowało się na lęku, zgodnie z założeniem, że mój strach przed wychodzeniem z domu był rezultatem istotnych wydarzeń z mojego dzieciństwa – albo z przerażeniem, albo nierozwikłanym konfliktem. Nie zamierzam krytykować tego sposobu leczenia. (..)Zaczęłam dostrzegać, że podobnie jak wiele innych osób i ja niosłam swój bagaż nierozwikłanych doświadczeń. Psychoanalityczne leczenie lęku może uświadomić ważne wydarzenia z przeszłości, których zrozumienie i przeanalizowanie pomaga zmniejszyć ból emocjonalny.
Kiedy jednak chodziłam do psychiatry, poziom napięcia, w którym żyłam, pozostawał zbyt wysoki, a moja maska dla świata (łącznie z psychiatrą) była zbyt szczelna, aby umożliwić głębszy wgląd w siebie. Ale nawet, gdyby mi się to udało, jestem pewna, że nie uwolniłoby mnie to od mojej fobii jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. (..) Wcześniejsze próby leczenia nie uwzględniały widocznie decydującego wpływu napięcia – odpowiednika lęku.
Wyraźnie widzę też, że od wczesnego dzieciństwa, przez wiek dojrzewania i później przyjęłam stoicką postawę walki wewnętrznej, aby samotnie sprostać konfliktom, znakom zapytania, poczuciu niższości, wątpliwościom, niesprawiedliwości, stratom, bólowi i obawom. (..) Z determinacją dążyłam do udowodnienia, że jestem wartościowa, ukrywając to, co uważałam za wstydliwe.
Nabrałam kolejnych negatywnych przekonań: że głębokie uczucia osobiste nie są ważne i że najlepiej zignorować swoje własne potrzeby, a skupić się na zadowalaniu innych.

Codzienność nerwicy

Przed każdym wyjściem z domu ogarniał mnie strach, ponieważ poza domem byłam narażona na to okropne doświadczenie.
Przyjaciele, którzy później dowiedzieli się o dręczącej mnie fobii, wyrażali zdumienie: „Nigdy bym nie przypuszczała. Nic po tobie nie było widać”. Tak właśnie jest. Większość osób cierpiących na agorafobię nie pokazuje tego po sobie. Nikt oprócz najbliższych nie ma pojęcia, jakie udręki i cierpienia przeżywają, kiedy muszą wyjść z domu.
Osoby cierpiące na agorafobię w mistrzowski sposób „trzymają fason”, emanuje z nich spokój i zadowolenie bez względu na to, co czują w środku. W zanadrzu mają zawsze niewyczerpany zasób usprawiedliwień, dlaczego nie mogą zrobić tego czy tamtego. Jednak nie wprowadzają w błąd celowo. Jest to część roli odgrywanej przez przyzwoitych ludzi, którzy starają się uniknąć napadu paniki i zachować twarz.
Żyjąc w strachu, człowiek cierpiący na agorafobię podejmuje tylko te wyzwania, którym ponad wszelką wątpliwość jest w stanie sprostać. Dlatego będzie osamotniony w czynnościach życia codziennego. Strach zabija spontaniczność i sprawia, że odwiedzenie sąsiada jest trudne, czasem wręcz niemożliwe. Osoba (..) obserwuje rutynę dnia swoich sąsiadów, przyjaciół, umawiających się na wspólną grę w golfa, ludzi spotykających się towarzysko czy podróżujących swobodnie po całym mieście i poza jego granicami. Taka osoba (..) czuje się bardzo samotna.
Kolejnym uporczywym negatywnym uczuciem jest poczucie winy. (..) Oprócz poczucia winy pojawia się w końcu gniew i frustracja.
Wszystkie moje osiągnięcia ograniczały się do poruszania się w przestrzeni o promieniu jednego kilometra od mojego domu.
Jedną z najbardziej nieprzyjemnych konsekwencji agorafobii jest brak spontaniczności, którą wyczerpuje i niszczy niepokój. Nie jesteśmy w stanie pod wpływem impulsu zabrać psa na spacer, wpaść do przyjaciół czy pójść z dziećmi do parku puszczać latawce. Wszystko musi być zaplanowane tak, aby strach nie mógł zaatakować. Każdą decyzję poprzedzają słowa „ale”, „jeśli”.

Wolność

Po ośmioletnich zmaganiach przezwyciężyłam agorafobię bardzo szybko i łatwo, kiedy nauczyłam się relaksu fizycznego i psychicznego w formie unikatowej medytacji. Uwalniając się od strachu, zauważyłam, że fobia może stanowić nieskomplikowany problem. Dopiero brak zrozumienia i ustawiczne, a często bezowocne próby walki z nim czynią z niego oporną przeszkodę i źródło nieustannego cierpienia, dopóki nie znajdzie się sposobu przezwyciężenia go.
Po kilku sesjach doszłam do wprawy w pozbywaniu się napięcia fizycznego, ale musiało upłynąć jeszcze trochę czasu, zanim doświadczyłam podobnego uczucia, jeśli chodzi o moją psychikę.
Przez osiem lat żyłam w strachu, z tego przynajmniej pięć lat zajęła mi analiza samej siebie w poszukiwaniu przyczyny mojego lęku. Teraz wyzwoliłam się od strachu. (..) Wszystkie te zmiany zaczęły zachodzić w ciągu około roku, od pierwszej wizyty u dr. Mearesa.
Powtarzające się doświadczenie wyciszania powoduje, że „nadmierna czujność” opisana wcześniej znika i pojawia się spokój. Efekt taki ma charakter kumulacyjny, jest to proces zastępowania uogólnionego niepokoju uczuciem uogólnionego spokoju – całkowite zawrócenie z drogi, która wzmaga lęk i napięcie. Innymi słowy wyciszenie koryguje wewnętrzną reakcję, która przynosi trochę inne rozumienie życia.
Medytacja wyciszenia pozwoliła mi pokonać strach. Odniosłam zwycięstwo, które zaprowadziło mnie jeszcze dalej. Odnalazłam sposób na życie umożliwiający osobistą transformację i pozwalający cieszyć się pełnią istnienia bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczałam, że jest to możliwe. Zyskałam także najwspanialszy i najszlachetniejszy skarb – samodzielność.

Największą radością w mojej pracy jest patrzeć, jak znika ludzki strach, jak uśmierza go cisza – Pauline McKinnon

Dodatek dopisany rok później:
Chociaż medytacja wyciszenia jest nadal podstawą mojej pracy, nie porzuciłam pracy nad sobą. Wydaje mi się, że medytacja ta może przynieść najlepsze owoce wśród osób, u których zaburzenia nerwicowe pojawiły się w wyniku bardzo dużego stresu związanego z konkretną sytuacją urazową. W przypadku osób, u których postawy rodzicielskie spowodowały powstanie neurotycznej struktury psychicznej koniecznie jest jednak dołączenie psychoterapii bądź pogłębionej pracy duchowo-emocjonalnej z jakimś doradcą, przewodnikiem. Medytacja wyciszenia stanowi jednak według mnie bazę w przypadku obu nerwic. Oprócz wyciszenia ciała, daje ona przestrzeń na ujawnienie się emocji. Te zaś, aby się ujawnić u osób stosujących wyparcie, wymagają osłabienia mechanizmów obronnych w bezpiecznych warunkach (czyli w towarzystwie zaufanej i kompetentnej osoby).
Medytacja wyciszenia pomaga mi szczególnie, kiedy jestem na wyjazdach i mam problemy z zaśnięciem z powodu nadmiernego napięcia.
Bibliografia:
Wycisz strach. Jak przezwyciężyć lęk, panikę i agorafobię, Pauline McKinnon, Wydawnictwo Zysk i S-Ka, Poznań 2007.
Jak pokonałam depresję i nerwicę, Kazimiera Sokołowska , Studio Astropsychologii, Białystok 2009
Drogi wyjścia z depresji i lęku, Andrea M. Hesse, Wydawnictwo WAM, Kraków 2003
Strona internetowa Centrum Terapii Medytacją Wyciszenia Pauline McKinnon w Australii
http://stillnessmeditation.com.au/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz