poniedziałek, 14 września 2015

Nerwica lękowa - o konieczności medytacji

Rozważę dziś problem nerwic i ataków paniki z nieco innej perspektywy. 

W naszych organizmach jest tzw autonomiczny układ nerwowy - są to te wszystkie nerwy, które odpowiadają za reakcje niezależne od nas, takie jak ruchy jelit, wydzielanie hormonów, soków trawiennych. Składa się on z dwóch, będących ze sobą w równowadze układów - współczulnego i przyswspółczulnego. Za moich czasów uczono tego w szkole, bodajże nawet w podstawówce - kto by pomyślał, jak bardzo taka wiedza może być przydatna, w zasadzie to, czego nauczyliśmy się w szkole podstawowej pozwala nam pokonać nerwicę - o ile oczywiście jesteśmy w stanie taką wiedzę zrozumieć, a nie tylko wykuć na pamięć definicję... 



Pełnią one przeciwstawne funkcje - układ przywspółczulny odpowiada za stan spokoju, wyluzowania, stagnacji, zaś współczulny - za reakcję "walcz albo uciekaj". Nerwicowy atak paniki jest niczym innym, jak właśnie pobudzeniem układu współczulnego. Zostają wydzielone hormony normalnie wydzielane w czasie zagrożenia, jesteśmy gotowi do walki albo ucieczki. Co gorsza, całe otoczenie odbieramy pod kątem oceny stopnia zagrożenia. 

Kiedyś, dawno temu, żyliśmy otoczeni tygrysami, słoniami i innymi ludźmi - z czego ci ostatni byli największym zagrożeniem. Widząc tygrysa czy słonia, każdy z nas musiał podjąć decyzję - walczyć czy uciekać. Na sam widok takiego zwierzaka byliśmy zalewani hormonami wytwarzanymi, gdy nasz układ "współczulny" dostał kopa. Jeśli otaczała nas duża ilość ludzi - układ ten był w stanie lekkiej gotowości, ciągle lekko "napięty". Im więcej otaczało nas zagrożeń, tym mocniej był napięty. Obecnie nie ma tygrysów, słoni, zaś otaczający nas ludzie nie mają w ręku maczugi. Ale nasz mózg o tym nie wie. Ciągle czuje się zagrożony zmieniającym się otoczeniem. Jeśli w naszym otoczeniu będzie za dużo bodźców, które odbieramy jako nawet zupełnie abstrakcyjne zagrożenie, to "napięcie" układu współczulnego w końcu przekroczy pewną granicę, będzie ten pierwszy atak paniki, który każdy chory na pewno pamięta, a co gorsza, ten atak wywrze na nas tak potężny wpływ, że układ współczulny stanie się jeszcze bardziej napięty i będzie wszystko niemal odbierał jako potencjalne zagrożenie, przez co ataki paniki będą teraz występować co chwilę. 

Większość otaczających nas bodźców w żaden sposób nam nie zagraża. Ale jeśli układ współczulny jest w stanie wysokiego pobudzenia, zaczyna odbierać je inaczej. Nie możemy zasnąć, w końcu przyjeżdża śmieciarka i zbiera rano śmieci. Mnóstwo hałasu, to jest wkurzające. Ale przy nadaktywności współczulnej mózg każe nam wszystko odbierać jako wroga - śmieciarka staje się takim wrogiem, podświadomie śmieciarza obieramy jako kogoś, kto robi nam na złość, co więcej, nie śpimy, bo mamy gdzieś w podświadomości wryte, że zaraz nasz wróg się zjawi, a przecież musimy być gotowi na odparcie tego - nie istniejącego w rzeczywistości - ataku. Ludzie z nadaktywnością współczulną będą widzieć wroga w każdym człowieku, będą się z każdym kłócić - efekt będzie taki, że - oczywiście - ludzie zaczną się kłócić z nimi i traktować ich jak wrogów. Będą dostarczać coraz mocniejsze bodźce pobudzające układ współczulny. 

Skupiałem się głównie na problemie niedoborów pokarmowych, jako że jest on zazwyczaj kompletnie ignorowany przez lekarzy, a także - co ważniejsze - niedobory mogą prowadzić do innych, dużo poważniejszych chorób. Co więcej, typowa "terapia" polegająca na wyciszeniu wydawała mi się niewystarczająca, nie dotykająca sedna problemu, którym według mnie były niedobory pokarmowe. Odnoszę wrażenie, że jednak cześciowo się myliłem. Nadmiar negatywnych bodźców potrafi wywołać nerwicę poprzez rozbicie tej delikatnej równowagi między dwoma układami, a uspokojenie człowieka, wyluzowanie go, a co najważniejsze nauczenie żeby nie wywoływał kolejnych bodźców będących dla układu współczulnego zagrożeniami - może być bardzo skuteczną, trwałą a co najważniejsze, dotykającą sedna problemu metodą leczniczą. Oczywiście nie zawsze, bo np osoba z rozwaloną tarczycą nigdy sobie medytacjami nie wyciszy organizmu, ale dla sporej grupy ludzi będzie to idealne rozwiązanie. 

Z tego wynika, że kilka rzeczy powinno być podstawą we wszelkich terapiach antynerwicowych, o niektórych już pisałem, o innych nie: 

1. relaksacja mięśniowa. Nie ma napięcia mięsniowego, organizm nie ma prawa czuć się zagrożony. To taki trick na zasadzie "skoro ja go nie widzę, on tez mnie nie widzi". W google można znaleźć "relaksację mięśniową wg Jacobsona". To naprawdę działa jak magia. 

2. medytacja - w necie jest tysiące stronek poświęconych medytacji, najprostsze co można zrobić to usiąść w zazen albo po turecku, zamknąć oczy, zacząć równo i spokojnie oddychać - i nie kontrolując oddechu, skupić się na jego obserwacji, "czuć" jak powietrze wlatuje i wylatuje, punktem skupienia powinien być punkt położony pod nosem. W badaniach medytacja obniżała poziom hormonów reakcji "uciekaj albo walcz" nawet dwukrotnie. 

3. siłownia - im jesteśmy silniejsi fizycznie, tym silniejszy musi być bodziec, aby wywołał w nas poczucie zagrożenia 

4. praca nad relacjami - nie krytykujemy, nie atakujemy cudzego punktu widzenia, nie wycofujemy się z relacji, staramy się być przyjaźni i pomocni, ale bez narzucania pomocy. Staramy się wyczuć emocje drugiej osoby i cieszyć się razem z nią jej szczęściem. Może to trochę nawiedzenie brzmi, ale jest bardzo proste, można to sprowadzić do "nie bądź dupkiem". Naprawdę bardzo dobrze działa też zwykłe uśmiechanie się na siłę. Po pewnym czasie umysł uwierzy, że naprawdę jesteśmy weseli i rozluźnieni. 

5. praca nad sytuacją w domu - to mamy najwięcej bodźców i najwięcej z reguły jest do naprawy, to nie jest trudne - starczy zacząć pomagać domownikom i robić dla nich różne rzeczy, unikając jednocześnie sytuacji zależności i bycia wykorzystywanym. W każdym domu sytacja jest inna i nie można uogólniac, ale nazrywane na łące kwiaty które znajdą się w wazonie działają prawie zawsze. 

Każda nerwica lękowa ma dwa źródła - jednym z nich są zaburzenia na poziomie organizmu - np niedobory pokarmowe, które obniżają poziom tolerancji na stres, zaś drugim - ilość otaczających nas bodźców odbieranych jako zagrożenie. Im silniejszy jest ten pierwszy czynnik, tym mniejsze znaczenie ma medytacja a większe suplementacja, ale jeśli silniejszy jest drugi - jest dokładnie odwrotnie, suplementy nic nie dadzą. A najważniejsze jest to, że tak naprawdę nie liczy się ilość otaczających nas bodźców, ale to, jak je odbieramy. Ta sama śmieciarka rano może być zagrożeniem i wrogiem, a może też być czymś zupełnie obojętnym. Sama tylko medytacja i relaksacja mięśniowa mogą sprawić, że bodźce dotychczas odbierane jako zagrożenie - przejdą do strefy "neutralnych".

Źródło: http://zdrowiej.vegie.pl/viewtopic.php?t=4968

2 komentarze:

  1. Ogólnie takie stany to nic przyjemnego i myślę, że w odpowiednim gabinecie psychologa znajdziemy na pewno wsparcie oraz rozwiązanie. Ja sama uczęszczałam do https://melka-roszczyk.pl/ i dopiero całe moje zżycie zmieniło się na lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami trudno jest znaleźć czas na spotkania z psychologiem w tradycyjnym gabinecie. Dlatego warto rozważyć terapię online, która jest równie skuteczna i wygodna. Na stronie https://psycholog-ms.pl/psycholog-online/ znajdziesz informacje o psychologu online, który oferuje profesjonalne wsparcie i terapię zdalnie. Skorzystaj z możliwości terapii online i zacznij pracować nad swoim zdrowiem psychicznym.

    OdpowiedzUsuń